Wolność słowa jako narzędzie zniewolenia

Ludziom wydaje się, że wolność słowa polega na tym, że mogą mówić co tylko chcą i nikt nie może ich za to karać. Taka sytuacja może istnieć tylko i wyłącznie w powiązaniu z państwem. Nie może bez niego istnieć. Jeżeli zlikwidujemy państwo to tak postrzegana wolność słowa znika natychmiast. No ale do rzeczy.

Pomyślcie o wolności słowa dokładnie tak samo jak o wolnym rynku. Wolność rynku nie polega na tym, że można kupować prawie za darmo, a sprzedawać niewiadomo jak drogo. Choćbym nie wiem jak komuniści zaklinali rzeczywistość to pracodawca nie wyczaruje pieniędzy na wypłaty. Jeżeli cena będzie za duża, konkurencja szybko postawi takiego przedsiębiorcę do pionu. Jeżeli będzie za niska, to zrobią to klienci, którzy dostaną produkt poniżej kosztów produkcji i przejmą cały majątek przedsiębiorcy.

Rynek kształtuje cenę i każde większe odstępstwo od niej powoduje katastrofę i bankructwo. Rynek niejako narzuca, choć to złe słowo, co można sprzedawać i kupować i mniej więcej za ile. A jak ktoś nie wierzy to mam do sprzedania starą bramę wjazdową razem z furtką. Cena to 450 tys. zł. Czy znajdę chętnego?

Jeżeli chodzi o wolność słowa jest podobnie. Nie polega ona na możliwości mówienia tego co się chce bez żadnych konsekwencji. Wręcz przeciwnie.

Chłopak co pracował wczoraj przy mojej nowej bramie chciał kupić sobie rano trochę kiełbasy. Sprzedawczyni mu nie sprzedała mówiąc, że w Wielki Piątek nie je się kiełbasy. Próbował argumentować, że biblia wcale nie zabrania sprzedawania kiełbasy w piątek, ale nic to nie dało. Kobieta się uparła i już. Swoją drogą należy jej pogratulować trzymania się mocno swoich zasad. Gdyby tylko ludzie podający się za chrześcijan dotacje i zasiłki podłączyli pod nie kradnij …

Jak myślicie co by się stało, gdyby ktoś zrobił sobie koszulkę z napisem w stylu „Kocham hitlera, sram na Polaków i popieram sex z sześciolatkami” i poszedł na zakupy? Podejrzewam, że mało kto by mu cokolwiek sprzedał.

Zgadzamy się więc z tym, że właściciel ziemi ma prawo decydować o tym co można na niej mówić, jak się ubierać czy zachowywać. Jak złamiemy jego zasady to nas wyprosi i będzie miał do tego prawo. Co zatem z miejscami publicznymi, takimi należącymi do państwa?

W umysłach ludzi, gdy użyje się sformułowania „miejsce publiczne” dzieje się magia. Wyobraźmy sobie społeczeństwo, gdzie 100% właścicieli ziemskich nie pozwala agitować za partią „rakłem”. Gdy tylko na ich prywatnej posesji zjawi się lewak głoszący swoje poglądy ci powodują „awarię” kamer i Burek przypadkowo zrywa się z łańcucha. I to społeczeństwo złożone w 100% z ludzi o konkretnych wartościach ma pozwalać agitować lewakom na drodze, która jest miejscem publicznym? Czy zorganizowanie grupy zbrojnej, zabranie ziemi pod drogi i pieniędzy na ich budowę to wystarczający argument, aby pozwalać w swoim sąsiedztwie na głoszenie poglądów, które są w sprzeczności z wartościami wszystkich zamieszkujących ludzi w okolicy?

Czy wpuścilibyście do swojego domu wytatułowaną, fioletowo-włosą utytą dziewczynę w stringach bez stanika z 27 kolczykami na twarzy? Czy znacie jakiekolwiek przedsiębiorstwo, które by pozwalało tak ubierać się pracownikom? Może jakieś kluby nocne. Na każdym rogu na rynku w Krakowie stoją dziewczyny i zachęcają do wejścia do klubu ze striptizem. Takie z parasolką. Tylko one ubrane są normalnie. Może mają ubrania dość obcisłe, ale wszystko jest w granicach tolerancji i akceptacji społecznej. Właściciele klubów wiedzą, że jak przesadzą to spotka się to z odwrotnym efektem niż zamierzony. To jest właśnie wolność słowa. Liczenie się z opinią społeczną i ponoszenie kosztów jeżeli przesadzimy.

Marsze w stylu parady gejów czy marszu szmat nie mają nic wspólnego z wolnością słowa i bez dotacji ze strony państwa nigdy by nie istniały.

Jak pisałem wcześniej na wolnym rynku cena jest mniej więcej określona i jak się za bardzo odchylimy w jedną czy drugą to zbankrutujemy. Nikt mojej bramy nie kupi za 450 tys. zł. No chyba, że wejdzie państwo. Kielce zainwestowały w przystanki autobusowe. Wyszło 450 tys. zł za jeden przystanek, choć z jednej mojej bramy można zrobić dwa takie przystanki. Na wolnym rynku nie dostaniemy maszyny drukarskiej o wartości 600 tys. zł za darmo. Gdy wchodzi państwo to dostaniemy dotacje i załatwione. Z marszami szmat czy paradami gejów jest podobnie. Bez dotacji moralnej ze strony państwa takie wydarzenia nigdy nie miałyby miejsca.

6 komentarzy

  1. Weronika

    Ale wolny rynek polega też na tym, że jeżeli masz ochotę sprzedawać chleb po 100zł za bochenek, to jak najbardziej, proszę bardzo! Może nawet znajdą się jacyś inni wariaci, który ten chleb kupią? 😉

  2. Marian

    Kamilu, nie przychodzą powiadomienia na maila jak kiedyś o nowym wpisie!

  3. Marian

    „(…)„Kocham hitlera, sram na Polaków i popieram sex z sześciolatkami” i poszedł na zakupy? Podejrzewam, że mało kto by mu cokolwiek sprzedał.” taa// challenge accepted! .. nie żartuje, YOU DO IT! i nagraj, moim zdaniem 95% OLEJE TO i SPRZEDA

  4. Radek

    Marian said:

    i tutaj kłaniają się pewne zasady i moralność. Gdyby wszyscy je mieli, tak jak ta Pani, która nie sprzedała kiełbasy w Wielki Piątek, nie było by takich prowokacji! Sex z 6-latką dotknie każdego normalnego ojca, bynajmniej ja nie znam takiego którego by to nie dotknęło. Nie wiem Marian skąd ta pewność? Ciebie z pewnością też.

  5. Marian

    Radek, pewnie, ale mowimy tu o napisie! na koszulce! Polowa nie spojrzy, a kto przeczyta to niekoniecznie uwierzy, itp id, no i wzioles imnie pociagles, za jezyk ;> i zepsules zabawe;>

  6. Hubert

    Niektórym niestety „Wolność słowa” myli się z hasłem „mogę powiedzieć to na co mam ochotę”, a tak nie jest. Jednocześnie opieranie wolności słowa o ramy społeczne to nie najlepszy wybór – one się zmieniają i nie zawsze są „dobre”. Dlatego warto je oprzeć o bardziej obiektywne wartości i zasady.

Dodaj komentarz